Strona:Wiktor Hugo - Katedra Notre-Dame w Paryżu T.I.djvu/339

Ta strona została przepisana.

drągal? Gieffroy Mabonne, podoficer łuczników pieszych. Zbluźnił imieniu Bożemu! — Thibaude na grzywnę, Gieffroy na grzywnę! Oboje na grzywnę! Stary osioł musiał chyba obie sprawy pomieszać! Założyłbym się, nie wiem o co, że skazał dziewczynę za bluźnierstwo, a żandarma za nieprzystojne zachowanie się. Baczność kochany Robinie! kogóż to prowadzą? Co tu pachołków! Na Jowisza! to musi być najgrubsza ryba z wczorajszego połowu. Jedna tylko, Robinie ale piękna! — Herele! nasz książe wczorajszy, nasz papież błaznów, nasz dzwonnik, nasz jednooki, nasz garbus, nasz potworek! Quasimodo — To on we własnej swej osobie.
Jakoż był to Quasimodo, związany, spętany, skuty, okręcony sznurami od stóp do głowy otoczony silną strażą Oddział pachołków otaczający go, prowadzony był przez samego dowódcę straży w pełnym uniformie z herbem Francji na piersiach i herbem stolicy na plecach. Zresztą, pominąwszy jego kalectwo, nie było nic szczególnego w postawie Quasimoda, coby usprawiedliwiło ten wieniec łuków i halabard, otaczający go. Twarz więźnia była smutną, ale spokojną i nieruchomą. Tylko jego oko rzucało od czasu do czasu złe i gniewne spojrzenie na krępujące go więzy.