Strona:Wiktor Hugo - Katedra Notre-Dame w Paryżu T.I.djvu/350

Ta strona została przepisana.

mówić nazwisko, by do większego śmiechu pobudzić słuchaczy. Czterej łucznicy konni, którzy dopiero co ustawili się u czterech rogów pręgierza, skupili tym czasem w koło siebie niemałą gromadę gawiedzi, rozproszonej przed chwilą na placu, skazującej teraz siebie na nudę i nieruchomość w nadziei ujrzenia jakiej małej egzekucji.
Kiedy czytelnik, napatrzywszy się do woli na żywą i hałaśliwą scenę, odgrywającą się na wszystkich punktach placu, zwróci teraz swój wzrok w stronę owej starożytnej na pół romańskiej, na pół gotyckiej budowli, jaką była wieża Rolanda, tworząca węgieł wybrzeża od strony zachodniej, zauważy napewno w rogu fasady gruby modlitewnik publiczny w bogatej oprawie, zabezpieczony od deszczu niewielkim daszkiem, od złodziei zaś kratą żelazną, tak przecież urządzoną, by można było odwracać kartki brewiarza. Tuż obok tej kaplicy znajdowało się wązkie ostrołukowe okienko, zaopatrzone w kratę z dwu sztab żelaznych na krzyż złożonych; okno to wychodzące na plac, było jedynym otworem, dopuszczającym powietrze i światło do wnętrza małej celi bez drzwi, wykutej w grubej ścianie starożytnego domu, a zalegającej milczeniem tem posępniejszem i spokojniejszem, że plac sąsiedni, najludniejszy i najhałaśliwszy w Paryżu, wiecznie się wił i huczał dokoła.