Strona:Wiktor Hugo - Katedra Notre-Dame w Paryżu T.I.djvu/353

Ta strona została skorygowana.
349

i straszna owa celka, coś jakby pośrednie ogniwo między domem a mogiłą, krajem a cmentarzem; ten człowiek odcięty za życia od reszty społeczeństwa i odtąd wliczony między umarłych; ta lampa zużywająca ostatnią kroplę oliwy w cieniu; ta resztka życia migocącego w katakumbie; ten głos, ta wieczysta modlitwa w skrzyni kamiennej; to oblicze, nazawsze odwrócone w stronę innego świata, oko pobłyskujące promieniami innego już słońca; ta dusza więziona w ciele, to ciało więzione w kryjówce chłodnej, i pod podwójną skorupą kości i granitu, szepczące głuche pokutne pacierze wszystko to, powiadamy, nie raziło zbytnio pojęć ówczesnych. Niewiele rozumująca i wcale nie subtelna pobożność tamtych czasów nie dostrzegała wszystkich stron w tym jednolitym czynie religijnym. Brała rzecz ryczałtem, i lubo czciła, wielbiła, do świętości wywyższała ofiarę i zaparcie się, to jednak nie roztrząsała cierpień i nie rozpływała się w litości nad niemi. Od czasu do czasu przynoszono trochę żywności nieszczęśliwemu pokutnikowi, zaglądano do nory, czy żyje jeszcze, nie troszcząc się o jego imię lub stan, wiedziano zaledwo, od jak dawna rozpoczął swe konanie w zamknięciu, a cudzoziemcowi zapytującemu sąsiadów, kim jest ten szkielet rozkładający się za życia na dnie jaskini, odwiadanowo po prostu; „to pustelnik“, jeśli pokutni-