Strona:Wiktor Hugo - Katedra Notre-Dame w Paryżu T.I.djvu/368

Ta strona została skorygowana.
364

Pawła, Róża powiła dziewczynkę. Nieszczęsna! była to dla niej wielka radość; oddawna już chciała mieć dziecko. Jej matka, dobra kobieta ale do niczego, umarła. Róża nie miała odtąd nikogo na świecie ktoby ją kochał i ani kogoby kochała. Od lat pięciu, od dnia swego upadku, była też najnieszczęśliwszą istotą na ziemi. Sama, samiuteńka na świecie, wytykana była palcami, łajana publicznie, bita przez pachołków miejskich, wyśmiewana przez obdartusów ulicznych. Do tego miała już dwadzieścia lat, a dwadzieścia lat, to starość dla wszetecznic. Niecne rzemiosło przynosiło jej teraz zaledwie tyle, ile dawniej miała z robienia zabawek. Z każdą nową zmarszczką traciła dukata. Zima znów stawała się straszną; na kominku jej coraz częściej brakło polanka i coraz częściej chleba nie było w domu. Pracować już nie mogła, bo namiętnościom raz się oddawszy, stała się tem samem leniwą; cierpiała podwójnie, gdyż ze swej strony lenistwo czyniło ją jeszcze bardziej namiętną. W ten to przynajmniej sposób tłómaczy ksiądz proboszcz z Saint­‑Remy, dlaczego podobne kobiety, gdy się zestarzeją, czują biedaczki silniej niż inne, zimno i głód.
— Tak, dajmy na to — zauważyła Gerwaza — ale gdzież są cyganie?
— Poczekajże chwilkę Gerwazo! — odezwała