Strona:Wiktor Hugo - Katedra Notre-Dame w Paryżu T.I.djvu/377

Ta strona została przepisana.

od Reims, w zaroślach między Gueux a Tilloy, znaleziono resztki wielkiego ogniska, kilka wstążek, które należały do dziecka Perełki, ślady krwi i trochę gnoju koźlego. Działo się to akurat w sobotę. Nikt nie wątpił, że cyganie w tych zaroślach mieli z djabłem naradę i że pożarli dziecko w towarzystwie Belzebuba, jak się to praktykuje u mahometan. Perełka, gdy się dowiedziała o tych strasznych rzeczach, ani jednej już łzy nie wylała, tylko poruszyła ustami, jakby chciała coś mówić, ale nie mogła. Nazajutrz jej włosy były siwe. Na drugi dzień znikła.
— W samej rzeczy to okropna historja — rzekła Oudarda — nawet Burgundczyka do łez by wzruszyła!
— Teraz nie dziwie się, że tak się lękasz cyganów — dodała Gerwaza.
— I dobrześ robiła, tak uciekając przed chwilą razem z Eustaszkiem, bo ci cyganie są również z Polski.
— Wcale nie — odparła Gerwaza — ci przyszli z Hiszpanji i z Katalonji.
— Z Katalonji? Być może — odrzekła Oudarda. Polonja, Katalonja, Walonja; ile razy się mówi o tych trzech prowincjach, zawsze biorę jedną za drugą. W każdym razie nie ulega wątpliwości, że są to cyganie.
— I mają zęby aż nadto długie, by pożerać