były tak martwe i tak machinalne, jak liście poruszane wiatrem.
Jednakże z jej zamglonych oczu wymykało się spojrzenie, spojrzenie dziwne, głębokie, ponure, niewzruszone, wciąż utkwione w niewidzialny z zewnątrz kąt celi: spojrzenie, które zdawało się przykuwać wszystkie czarne myśli tej duszy w rozpaczy, do jakiegoś tajemniczego przedmiotu.
Taką była istota, którą nazywano pustelnicą dla miejsca jej pobytu, a worecznicą dla jej odzieży.
Trzy kobiety — gdyż Gerwaza połączyła się niebawem z Mahiettą i Oudardą — patrzyły przez otwór. Chociaż ich głowy pozbawiały celę jej słabego światła, nieszczęśliwa istota nie zwracała na nic najmniejszej uwagi.
— Nie zakłócajmy jej spokoju — rzekła półgłosem Oudarda — jest teraz w swym zwykłym zachwycie, modli się.
Mahietta jednak z wzrastającem zajęciem wpatrywała się w tę twarz wynędzniałą i zwiędłą, a jej oczy napełniały się łzami.
— To byłoby nie do uwierzenia, — szeptała.
Nareszcie wychyliła głowę za kratę i rzuciła wzrokiem w kąt, ku któremu ciągle były skierowane oczy nieszczęśliwej.
Gdy się odwróciła od okienka, jej twarz była zalana łzami.
Strona:Wiktor Hugo - Katedra Notre-Dame w Paryżu T.I.djvu/385
Ta strona została skorygowana.
381