Strona:Wiktor Hugo - Katedra Notre-Dame w Paryżu T.I.djvu/388

Ta strona została przepisana.

zajętą małym wózkiem ciągnionym przez dużego psa, spostrzegł nagle, że jego trzy przewodniczki przypatrywały się czemuś przez okno, a zdjęty także ciekawością, wskoczył na kamienny słupek, podniósł się na palcach i zbliżając swoją pulchną i różową twarzyczkę do otworu, zawołał:
— Mamo, niechże i ja zobaczę!
Na ten głos dziecięcy, świeży i dźwięczny, pustelnica drgnęła. Suchym i gwałtownym ruchem stalowej sprężyny odwróciła głowę, długiemi, wychudłemi rękoma odgarnęła włosy z czoła i utkwiła w dzieciaku wzrok zdziwiony, gorzki, zrozpaczony. Spojrzenie to było tylko błyskawicą.
— O mój Boże! — zawołała nagle, tuląc głowę do kolan, a głos jej był tak ochrypły, że zdawało się iż pierś jej rozsadzi — nie pokazujcież mi przynajmniej obcych...
— Dzień dobry pani — przemówił poważnie Eustaszek.
Wstrząśnienie to jednak ocknęło, że tak powiemy, pustelnicę. Długi dreszcz przebiegł po całem jej ciele od głowy do stóp; zęby jej dzwoniły; nieszczęśliwa na pół podniosła głowę i rzekła przyciskając łokcie do bioder, a rękami obejmując stopy, jakby dla ich rozgrzania.
— Och! jakże zimno!
— Biedna kobieto! — wymówiła litościwie Oudarda; — czy chcesz trochę ognia?