Strona:Wiktor Hugo - Katedra Notre-Dame w Paryżu T.I.djvu/396

Ta strona została przepisana.

Quasimodo, obojętny, brwi nawet nie zmarszczył. Wszelki opór uniemożebniono mu tem, co nazywano wówczas, w stylu kancelarji kryminalnej, gwałtownością i mocą więzów; mówiąc prościej powrozy i łańcuchy wchodziły mu zapewne w ciało. Odwieczna to zresztą tradycja więzienia i ciurmy, którą śród nas, narodu cywilizowanego, łagodnego i ludzkiego, starannie podziś dzień przechowują kajdany, nie mówiąc już o galerach i gilotynie.
Pozwolił się prowadzić, popychać, nieść, windować, wiązać i zawiązywać powtórnie. Na jego twarzy nie można było wyczytać nic, piócz zdumienia człowieka dzikiego lub idjoty. Wiedziano, że jest głuchy; teraz mógłby kto powiedzieć, że jest ślepy.
Kazano mu uklęknąć na okrągłej desce; ukląkł. Obnażono go aż do pasa: nie sprzeciwiał się wcale. Okręcono go nową siecią powrozów i pasów; pozwolił i na to. Tylko od czasu do czasu rzęził głośno, jak cielę, którego zwieszona głowa bije się o brzeg rzeźniczego wozu.
— Bałwan — rzekł Jehan Frollo du Moulin do swego przyjaciela Robka Poussepain (gdyż dwaj nasi studenci, jak się tego należało spodziewać, przyszli za skazanym), — tyle on tylko