Strona:Wiktor Hugo - Katedra Notre-Dame w Paryżu T.I.djvu/399

Ta strona została przepisana.

pozór przynajmniej, pierwotną swą obojętność. Z początku próbował cicho i bez wielkiego wstrząśnięcia zerwać więzy. Widziano, jak się jego oko zaiskrzyło, muskuły napięły a pasy i łańcuchy naprężyły. Natarcie było potężne, nadzwyczajne, rozpaczliwe; ale stare powrozy kasztelańskie przemogły. Zatrzeszczały tylko i nic więcej. Quasimodo skulił się wycieńczony. Na jego rysach, gorzkie i głębokie zwątpienie zajęło miejsce osłupienia. Zamknął jedyne swe oko, opuścił głowę na piersi, i wydawał się martwym.
Od tej chwili ani drgnął. Nic już nie mogło go poruszyć; ani krew, która nie przestawała ciec, ani spadające ze wzmagającą się wściekłością razy, ani furja kata, który podniecał się coraz bardziej, upajając się egzekucją.
Nareszcie woźny zamku, czarno ubrany, na czarnym koniu, stojący przy wschodach pręgierza od początku egzekucji, wyciągnął swoją hebanową laskę ku klepsydrze; kat się zatrzymał. Zatrzymało się i koło. Oko Quasimoda zaczęło się powoli otwierać.
Biczowanie skończyło się. Dwaj pomocnicy przysięgłego kata obmyli zakrwawiony grzbiet pacjenta, natarli go jakąś maścią, która natychmiast zasklepiła wszystkie rany, i zarzucili na plecy rodzaj chusty żółtej, w kształcie ornatu.