Strona:Wiktor Hugo - Katedra Notre-Dame w Paryżu T.I.djvu/401

Ta strona została przepisana.

współczucia tłumu, ale przeciwnie potęgowały jego nienawiść, dodając jej ostrze złośliwego zadowolenia.
To też skoro „zostało zaspokojone uczucie sprawiedliwości“, jak dziś jeszcze wyrażają się prawnicy, przyszła kolej na tysiączne zemsty osobiste. Tak tutaj, jak i w sali sądowej, kobiety wiodły rej pod tym względem. Wszystkie one miały do niego jakąś urazę, jedna za jego złośliwość, inne za jego brzydotę. Te ostatnie były najzawziętsze.
— O poczwaro Antychrysta! — mówiła jedna.
— Czarownik! — krzyczała druga.
— Jaki piękny grymas tragiczny — wrzeszczała trzecia. — Dla samej tej jego miny wartoby było go ogłosić papieżem błaznów, gdyby dzień wczorajszy był dzisiaj.
— To dobrze — mówiła jakaś stara — wiemy teraz, jak wygląda pod pręgierzem; kiedyż zobaczymy go na szubienicy?
— Kiedyż cię dzwon twój na wieki przygniecie do ziemi, dzwonniku ty przeklęty.
— Ach to ten czort dzwoni na Anioł Pański.
— O! głuchy! garbaty! potwór!
— Dość spojrzeć na tą mordę, by poronić, bez żadnych lekarstw, ani ziółek.