Dwuch żaków: Jehan Frollo i Robin Poussepain, śpiewali w niebogłosy starą piosenkę ludową:
Na szubieniczniki!
A smolne stosy,
Na dusitrzosy!
Tysiące obelg, przekleństw, szyderstw, a od czasu do czasu, kamieni sypało się gradem.
Quasimodo był głuchy, ale widzał dobrze; złość zaś pospólstwa równie energicznie malowała się na twarzach, jak i w słowach. Zresztą kamienie były dobitnym komentarzem szalonego śmiechu.
Z początku trzymał się nie źle. Powoli jednak cierpliwość, która go uczyniła prawie obojętnym na uderzenia katowskiego bicza, zaczęła słabnąć pod ukąszeniami tych owadów. Byk asturyjski, mało zważający na ciosy pikadora wpada w gniew na widok psów i banderillos.
Groźnym wzrokiem powiódł powoli po tłumie. Ale skrępowany nie mógł samem spojrzeniem odpędzić much, co mu się w rany wpijały. Potem potrząsnął więzami, że aż od wściekłych tych wysiłków skrzypiało koło starego pręgierza. Wzmogło to jeszcze szyderstwa i krzyki.