Strona:Wiktor Hugo - Katedra Notre-Dame w Paryżu T.I.djvu/43

Ta strona została uwierzytelniona.
39

W tłumie zaś widzów, na który wylewał się potok metafor, nie było ucha bardziej słuchającego, nie było serca żywiej bijącego, oka bardziej wytrzeszczonego, szyi bardziej wyciągniętej, niż oko, ucho, szyja i serce autora, poety, tego poczciwego Piotra Gringoire, który nie mógł się przed chwilą oprzeć pokusie wyjawienia swego nazwiska dwu ładnym dziewuchom. Oddalił się od nich o kilka kroków i stanąwszy za swym pilastrem, tam słuchał, patrzył i delektował się. Życzliwe oklaski, jakimi przyjęto początek prologu drgały jeszcze w jego wnętrznościach i zatopiony był w tej kontemplecji, pełnej ekstazy, z jaką autor patrzy i słyszy, jak myśli jego, jedna za drugą padają z ust aktora w ciszę olbrzymiego audytorjum. Zacny Piotrze Gringoire!
Trudno nam tu przychodzi, ale musimy powiedzieć, że pierwszy ten zachwyt został wkrótce zmąconym. Ledwie Gringoire mógł dotknąć ustami upajającego kielicha radości i tryumfu, kiedy zjawiła się w nim pierwsza kropla goryczy.
Jakiś żebrak obdarty, nie mogąc uzyskać odpowiednio sutych datków w ścisku i natłoku i nie znajdując zapewne odpowiedniej rekompensaty w kieszeniach swych sąsiadów, wykalkulował sobie, że dobrze będzie ulokować się w miejscu bardziej widocznem, gdzieby łatwiej spływały nań spojrzenia i datki. W czasie też