Strona:Wiktor Hugo - Katedra Notre-Dame w Paryżu T.I.djvu/65

Ta strona została skorygowana.
61

spojrzeń pada na każdą twarz na estradzie, tysiące szeptów za każdem nazwiskiem. Zapewne ciekawy widok i zasługuje słusznie na uwagę widzów. Ale tam na dole, na końcu sali, cóż to za buda, obita materją? Cóż to za człowiek obok niej w czarnym spencerku i z twarzą bladą? Niestety, mój drogi czytelniku, to Piotr Gringoire i jego prolog.
Zapomnieliśmy o tem zupełnie.
A on się tego właśnie obawiał.
Od chwili przybycia kardynała, Gringoire nie ustawał w wysiłkach uratowania swego prologu. Naprzód podszedł do aktorów, którzy przerwali grę, i wezwał ich, by grali dalej, i by mówili głośniej; później widząc, że nikt nie słucha, kazał na nowo przerwać i od kwandransa, t. j. od ponownego przerwania przedstawienia, uderzał niecierpliwie nogę w posadzkę, to znów przechadzał się, rozmawiał z Gisquettą i Lienardą, zachęcał sąsiadów, by żądali dalszego ciągu prologu; wszystko jednak na darmo. Nikt nie spuszczał z oczu kardynała i estrady. Trzeba również przyznać i czynimy to z głębokim żalem, że prolog zaczynał zlekka nudzić słuchaczy, odkąd jego eminencja stworzyła swą obecnością nową atrakcję. Pozatem na estradzie, podobnie jak na marmurowym stole widowisko było identyczne: Praca i Kler, Szlachta i Handel. A wielu wolało