Strona:Wiktor Hugo - Katedra Notre-Dame w Paryżu T.I.djvu/71

Ta strona została uwierzytelniona.
67

nikt nie patrzał na biedny, opuszczony djalog moralny. Gringoire, stojąc tyłem do sceny, widział jeno profile widzów.
Z jakąś goryczą patrzał na swój walący się zamek poezji i sławy! I pomyśleć, że ten sam tłum o mało nie zbuntował się przeciw rządcy pałacu, niecierpliwie czekając na jego dzieło: a teraz, kiedy grano je, nikt się nie troszczył o nie! A przecież początek przedstawienia przyjęto oklaskami! Wieczny odpływie i przypływie łaski ludu! I pomyśleć, że chciano powiesić sierżantów! Ileżby dał w tej chwili, żeby ten słodki moment upojenia powrócił!
Wkońcu jednak ustał brutalny monolog woźnego, anonsującego gości. Wszyscy już byli na swych miejscach, i Gringoire odetchnął z ulgą. Aktorzy grali w dalszym ciągu dzielnie. Ale czyż to nie Coppenole, mistrz kunsztu szewskiego podnosi się w tej chwili i Gringoire słyszy, jak pośród ogólnego skupienia wygłasza taką oto obrzydliwą przemowę:
— Panowie mieszczanie Paryża, nie wiem na Boga, co my tu robimy właściwie. Widzę wprawdzie tam w kącie tę budę, na której jacyś ludzie kłócą się, czy biją. Zdaje mi się, że wy to nazywacie djalogiem; ale to nie jest wcale zabawne. Coś tam gadają i nic więcej. Już od kwadransa czekam, kiedy zaczną się bić. Tym-