Strona:Wiktor Hugo - Katedra Notre-Dame w Paryżu T.II.djvu/107

Ta strona została przepisana.

— Kapitanie, — ciągnął dalej — jutro, pojutrze, za miesiąc, za lat dziesięć znajdziesz mnie zawsze gotowym poderżnąć ci gardło; ale wpierw idź na schadzkę.
— Rzeczywiście, — ozwał się Phoebus, jakby kapitulując przed sobą samym, — rzeczy to równie rozkoszne: pojedynek i schadzka z dziewczyną; ale nie widzę, dlaczegobym miał tracić jedną dla drugiej, skoro mogę mieć obie.
I wsadził szpadę do pochwy.
— Idźcie na umówioną schadzkę, — powtórzył nieznajomy.
— Panie — odrzekł Phoebus z niejakiem zakłopotaniem, — szczere dzięki za grzeczność. W gruncie zawsze znajdzie się jutro chwila dla zrobienia psom potrawki z waszych wnętrzności. Mocno jestem obowiązany za obietnicę łaskawego spędzenia kwadransiku jeszcze w towarzystwie waszem. Sądziłem, że zdążę położyć głowę pana w tym rynsztoku na nocleg, i zdążę jeszcze na czas do dziewczyny, tem bardziej, że nie ma w tem nic właściwego, gdy się niewieście każe chwileczkę zaczekać na siebie w podobnym wypadku. Ale przyznaję, że postawiliście się odważnie; odłóżmy więc naszą rozprawę do jutra. Spieszę tedy na umówione miejsce, na siódmą, jak wam wiadomo...
Phoebus poskrobal się w ucho.