Strona:Wiktor Hugo - Katedra Notre-Dame w Paryżu T.II.djvu/11

Ta strona została przepisana.

z wielkiem zajęciem czyścił łosiową rękawicą klamrę swego pasa.
Od czasu do czasu starsza dama zwracała się ku niemu z rozmową cichą, a on odpowiadał jak mógł najgrzeczniej, z grzecznością jakby wymuszoną i dość niezręczną. Z uśmiechów, drobnych oznak porozumienia, ze spojrzeń jakie pani Alojza rzucała ukradkiem na swą córkę. Fleur­‑de­‑Lys, szepcząc do kapitana, łatwo było odgadnąć, że było już po zaręczynach i że zapewne wkrótce odbędzie się ślub owego młodzieńca z Fleur­‑de­‑Lys. Z drugiej strony, obojętność oficera była oczywistym dowodem, że przynajmniej z jego strony nie może być mowy o miłości. Cała jego postawa wyrażała zakłopotanie i znudzenie, coś coby dzisiejsi podporucznicy wymownie określili: „psia pańszczyzna“.
Poczciwa dama, bardzo rozkochana w swej córce, jak każda zresztą matka, nie spostrzegała wcale tej obojętności oficera i nie przestawała wychwalać przed nim niezrównanej zręczności, z jaką Fleur­‑de­‑Lys dziergała igłą lub rozwijała swój motek.
Patrz kuzynku, — mówiła przyciągnąwszy go do siebie za rękaw i szepcąc mu na ucho, — patrz na nią! teraz się nachyla.
W samej rzeczy, — odrzekł młody oficer