Strona:Wiktor Hugo - Katedra Notre-Dame w Paryżu T.II.djvu/114

Ta strona została przepisana.

„warjacje“. Co prawda ucho Klaudjusza nie było obojętnem).
— Ach! — mówiła dziewczyna nie podnosząc oczu, — o, nie pogardzaj mną, wielmożny panie Phoebusie. Wiem, że to, co czynię, jest złem.
— Tobą pogardzać, prześliczne dziecię! — odpowiedział oficer tonem i ruchem galanterji wyniosłej i wytwornej, — tobą pogardzać? i za cóżby, na Boga?
— Żem pana usłuchała.
— Pod tym względem, moja piękna, nie rozumiemy się wcale. Powinienem nienawidzieć cię raczej, a nie pogardzać tobą.
Dziewczę spojrzało na rotmistrza przerażone.
— Nienawidzieć mię! i za co?
— Żeś się tak długo dała prosić.
— Niestety, — rzekła, — bo... łamię ślub w ten sposób... Rodziców swoich nie odnajdę już... amulet straci swą siłę. Lecz mniejsza o to! nie trzeba mi teraz ojca, ani matki!
Mówiąc to wlepiła w rotmistrza czarne swe oczy, wilgotne z radości i tkliwości.
— Niech djabli porwą, jeśli cię rozumiem! — zawołał Phoebus.
Esmeralda zamilkła. Po chwili łza stoczyła się po jej policzkach, westchnienie wyrwało się z piersi i powiedziała:
— Ach panie mój, ja cię kocham.