Strona:Wiktor Hugo - Katedra Notre-Dame w Paryżu T.II.djvu/122

Ta strona została przepisana.

z upokorzenia, skrzyżowała swe cudne ręce. Gdyby nie płomień oblewający jej jagody, rzekłbyś, patrząc na jej milczenie i nieruchomość: Posąg Wstydliwości. Oczy miała spuszczone.
Zręczny atak rotmistrza odkrył tymczasem tajemniczy amulecik, zawieszony na szyi dziewczyny.
— Cóż to za szkaplerzyk! — spytał, korzystając ze sposobności, by napowrót zbliżyć się do urażonej cyganki.
— Nie ruszaj pan tego! — odpowiedziała żywo, — to moja ochrona. Przez nią to odnajdę rodzinę, jeśli tylko pozostanę godną tego. Ach, zostaw mię, odejdź odemnie, panie. Matko, biedna moja matko, gdzieżeś? Ratuj mię, matko! Łaski, miłosierdzia, panie Phoebusie! oddaj mi proszę mój stanik.
Phoebus cofnął się i rzekł tonem chłodnym:
— E, widzę, panno, doskonale teraz widzę że mię nie kochasz wcale.
— Ja go niekochani! — jęknęło nieszczęśliwe dziewczę, rzucając się ku rotmistrzowi, którego posadziło obok siebie. — Ja cię nie kocham, Phoebusie mój? Cóż to znowu wymyślasz, niedobry, żeby mi serce krwawić? O! kiedy tak, bierz mnie, zabieraj, zabieraj wszystko. Rób ze mną, co ci się podoba, jestem twoją! Na co mi amulety, na co mi matka? ty mi jesteś teraz mat-