Strona:Wiktor Hugo - Katedra Notre-Dame w Paryżu T.II.djvu/124

Ta strona została przepisana.

Mówiąc te słowa, zarzuciła ręce na szyję oficera; spoglądała nań od dołu ku górze, błagalnie, ze łzami w oczach i uśmiechem rozkoszy. Pierś jej dziewicza dotykała żupana i twardych złoceń rotmistrza. Łamała mu się na kolanach ciałem na pół obnażonem. Kapitan upojony, przycisnął usta płomienne do jej pięknych afrykańskich ramion. Młode dziewczę, z głową odrzuconą, ze wzrokiem błąkającym po powale izby, wiło się drżące od tego palącego pocałunku.
Nagle, ponad głową Phoebusa ujrzała drugą twarz jakąś, obcą, straszną; śród bladych, pozieleniałych, konwulsyjnie powykrzywianych jej rysów i cieniów, palił się wzrok potępieńczy. Tuż przy szatańskiem obliczu sterczała ręka połyskująca sztyletem. Była to twarz i ręka Klaudjusza; wyłamał drzwi i stanął tu. Phoebus nie mógł go spostrzedz. Dziewczę skamieniało na widok tej poczwary, jak gołąbka, kiedy wznosząc główką do góry spotka się ze wzrokiem jastrzębia, mierzącego w jej gniazdko okrągłemi swemi oczyma.
Nie miała czasu naw et krzyknąć. Dojrzała zaledwo, że się się żelazo nad Phoebusem usunęło i podniosło zakrwawione.
— Przekleństwo! — jęknął rotmistrz i upadł.
Ona zemdlała.
W chwili, gdy się powieki nieszczęśliwej zamykały, gdy ostatnie brzaski świadomości i bólu