Strona:Wiktor Hugo - Katedra Notre-Dame w Paryżu T.II.djvu/136

Ta strona została przepisana.

— Nie, wielmożny panie, — odpowiedziała stara, — chyba tylko, że w protokule dom mój nazwano norą walącą się i śmierdzącą; uważam to wyrażenie za obraźliwe. Domy na moście nie mają wytwornego wyglądu, to prawda, gdyż mieszka tam za dużo ludzi, mimo to mieszkają tam nawet rzeźnicy, którzy są ludźmi wcale nie biednymi, i ożenionymi z pięknemi i schludnemi białogłowami.
Teraz powstał dygnitarz, który na Gringoirze uczynił był wrażenie krokodyla.
— Dość! — rzekł. — Upraszam wysokie zgromadzenie nie tracić z oczu faktu, że sztylet znaleziono przy oskarżonej. Kobieto Falourdel, czy przynieśliście ten liść, w który się przemienił talar dany ci przez złego ducha?
— Tak, wielmożny panie, — odpowiedziała; — odszukałam go.
Jeden z woźnych doręczył zasuszony listek krokodylowi, który ponuro wstrząchnąwszy głową, oddał go prokuratorowi królewskiemu przy sądzie kościelnym, tak, że cała izba mogła mu się przyjrzeć choć zdala.
— Liść brzozy, — zauważył mistrz Jakób Charmolue.
— Nowy dowód czarnoksięstwa.
Jeden z sędziów zabrał głos:
— Świadek! dwuch ludzi weszło jednocześnie