nością i swą pięknością przechodniów po wszykich placach stolicy.
— Szkoda! — zauważył kat przysięgły, przypatrując się kształtom nóżki, tak wdzięcznym, wytwornym i delikatnym. Gdyby archidjakon był obecny przy tem, przypomniałby sobie w tej chwili niechybnie swą parabolę o pająku i musze. Nieszczęśliwa ujrzała bowiem niebawem, przez mgłę zasłaniającą jej wzrok, but hiszpański, ujrzała jak stopa jej, ujęta w grube blachy żelazne, znikła pod okryciem potwornego narzędzia. Teraz trwoga wróciła jej siły.
— Zdejmcie mi to! — krzyknęła rozpaczona; zerwała się, wyprężona, z włosami rozwichrzonemi. — Łaski! Łaski! — zawołała.
Wyskoczyła z łoża, by się rzucić do nóg prokuratora królewskiego, ale jej stopy ujęte były w ciężkie kłody z drzewa dębowego i żelaza. Osunęła się na łoże, bardziej złamana, bardziej przygnieciona niż pszczoła, na której skrzydłach zaciążyłby ołów.
Na skinienie prokuratora ułożono ją znów na łożu, a dwoje rąk grubych objęło jej kibić rzemieniem, uwiązanym do haka, umieszczonego w powale.
— Po raz ostatni, pytam, czy przyznajesz się do zbrodni zarzuconej ci? — spytał Charmolue z niezmierną słodyczą.
Strona:Wiktor Hugo - Katedra Notre-Dame w Paryżu T.II.djvu/150
Ta strona została skorygowana.
554