kilka minut wpatrywała się uważnie w ten rodzaj widma. Oboje jednak milczeli. Rzekłbyś: spotkanie dwóch posągów. Dwie tylko rzeczy zdawały się żyć w tym sklepie: knot latarki, który palił się z trzaskiem z powodu wilgoci powietrza i spadająca ze sklepienia woda, która przerywała nieregularne to parskanie jednostajnym pluskiem, i tworzyła ze światła latarki najrozmaitsze desenie na powierzchni zakłóconej kałuży.
Nareszcie uwięziona odezwała się:
— Ktoś ty?
— Duchowny.
Ten wyraz, ton jakim został wymówiony, głos człowieka, przejęły ją dreszczem.
Zakonnik mówił dalej głucho:
— Czy jesteś gotową?
— Do czego?
— Na śmierć.
— O! — rzekła — czy prędko?
— Jutro.
Jej głowa, która się była podniosła z radością znów spadła na piersi.
— Jakże długo czekać! — szepnęła. — Cóż by im szkodziło, gdyby dzisiaj?
— Jesteś więc bardzo nieszczęśliwą? — zapytał zakonnik po chwili milczenia.
— Zimno mi, — odrzekła.
Strona:Wiktor Hugo - Katedra Notre-Dame w Paryżu T.II.djvu/166
Ta strona została skorygowana.
570