Strona:Wiktor Hugo - Katedra Notre-Dame w Paryżu T.II.djvu/169

Ta strona została przepisana.

w życie, aż nareszcie, zwęszywszy w milczeniu olbrzymie koła swego lotu, spadł na ofiarę z szybkością błyskawicy i drgającą trzyma w swych szponach.
Nieszczęśliwa wyszeptała zaledwie dosłyszanym głosem:
— Dokończ! dobij! — i trwożnie tuliła głowę do ramion, jak owca przed uderzeniem rzeźniczego obucha.
— Więc boisz się mnie? — odezwał się nareszcie.
Cyganka nic nie odpowiedziała.
— Więc się mnie lękasz? — powtórzył.
Usta jej złożyły się jakby do uśmiechu.
— Tak, — rzekła, — kat pastwi się nad skazanym. Od kilku już miesięcy prześladuje mię grozi, przeraża! Bez niego, mój Boże! jak żem była szczęśliwą! On mnie rzucił w tę przepaść! O nieba! To on zamordował... on go zamordował! mego Phoebusa!
Tutaj, zachodząc się od płaczu i podnosząc oczy na przybysza, wykrzyknęła:
— O! nędzniku! ktoś ty? com ci uczyniła? dlaczego mię tak nienawidzisz? co masz przeciwko mnie?
— Kocham cię! — zawołał zakonnik.