Strona:Wiktor Hugo - Katedra Notre-Dame w Paryżu T.II.djvu/172

Ta strona została skorygowana.
576

... Pewnego dnia, stałem oparty o okno celi... jakież to dzieło czytałem? O! wszystko to dziś rozwiane w mej głowie... Czytałem. Okno wychodziło na plac. Wtem słyszą bębnienie i śpiew. Podrażniony, że mi przerwano rozmyślanie, spoglądam przez okno. To com ujrzał, wielu innych widziało, a jednak nie był to widok dla oczu ludzkich. Na bruku... Było południe... Słońce świeciło w całej swej okazałości... Jakaś istota tańczyła. Istota tak piękna.

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Oczy jej były czarne i pełne blasku. Śród hebanowych jej kędziorków, kilka włosów jasnych, słońcem opromienionych, połyskiwało jak pasemka złote. Stopy gubiły się w ruchu, jak szprychy szybko kręcącego się koła. Wokoło jej głowy poprzetykane w czarnych splotach metalowe blaszki błyszczały w słońcu i tworzyły rodzaj korony z gwiazd na jej czole. Niebieska sukienka, błyskotkami usiana, mieniła się i iskrzyła jak noc letnia. Zgrabne smagłe rączęta wiązały się i rozwiązywały w około kibici, jakby dwie wstążki. Kształty ciała zdumiewały pięknością. O! jakże cudowną była ta postać, jaśniejąca nawet wśród jasności słońca!...Niestety! młodą tą dziewczyną tyś była... Zdziwiony, upojony, olśniony, nie mogłem oderwać wzroku od ciebie. Takem ci się przypatry-