Strona:Wiktor Hugo - Katedra Notre-Dame w Paryżu T.II.djvu/173

Ta strona została przepisana.

wał, że nagle zadrżałem z przestrachu: uczułem, że fatum mię porywało.
Zakonnik zdyszany zatrzymał się na chwilę. Następnie ciągnął dalej:
— Na wpół już oczarowany, starałem się uczepić czegoś, ochronić się od upadku. Przypomniałem sobie sidła, jakie szatan nastawiał na mnie. Istota znajdująca się przed memi oczami miała tę piękność nadludzką, którą tylko piekło lub niebo dać może. Nie była to bowiem zwyczajna dziewczyna, zlepiona z garści ziemi i oświecona wewnątrz drżącym promieniem duszy kobiecej. Był to anioł! ale z ciemności i ognia, nie ze światła. W chwili kiedy te myśli snuły się po mej głowie, spostrzegłem przy tobie kozę, zwierzę szatańskie, które na mnie z uśmiechem spoglądało. Słońce południa czyniło jej rogi podobnemi do języków ognistych. Wtedy domyśliłem się matni szatańskiej i nie wątpiłem, że przyszłaś z piekła, aby mię zgubić. W tom wierzył.
Tutaj zakonnik wpatrzył się w uwięzioną i dodał zimno:
— W to wierzę jeszcze... Urok wszakże działał powoli; taniec twój kręcił mi się w głowie; czułem, że tajemniczy czar spełniał się we mnie. Wszystko, co powinno było czuwać w mej duszy, zasypiało, i podobnie jak ci, co umierają w śniegu