Strona:Wiktor Hugo - Katedra Notre-Dame w Paryżu T.II.djvu/181

Ta strona została przepisana.

dłogę i tłukł głową o rogi kamiennych stopni. Dziewczyna go słuchała, wpatrywała się weń. Gdy zamilkł zmęczony, i prawie bez oddechu, nieszczęśliwa powtórzyła półgłosem:
— O mój Phoebusie!
Nędzarz przyczołgał się ku niej na kolanach.
— Błagam cię, — zawołał, — jeśli masz serce nie odpychaj mnie! O! kocham cię! jestem nieszczęśliwy! Gdy wymawiasz to imię, okrutna, to się zdaje, że mi kąsasz i rwiesz zębami wszystkie fibry mojego serca! Litości! jeśli z piekła przychodzisz, pójdę z tobą. Na tom już zasłużył. Piekło, w którem będziesz, to raj mój; twój widok milszym mi jest nad widok bóstwa. O! powiedz więc, odpychasz mię? Myślałem, że w dniu, kiedy kobieta odepchnie podobną miłość, góry się poruszą. O! gdybyś chciała! o! jakżebyśmy szczęśliwymi być mogli! Ucieklibyśmy... jabym ci ucieczkę ułatwił... pojechalibyśmy dokądkolwiek, szukać na ziemi miejsca, gdzie więcej jest słońca, więcej drzew, więcej nieba błękitnego. Złączeni miłością zlelibyśmy nasze serca, a nieugaszone pragnienia duszy zaspakajalibyśmy z niewyczerpanego kielicha roskoszy.
Dziewczyna przerwała głośnym okropnym śmiechem:
— Patrzże, mój ojcze! krew masz na palcach...