Strona:Wiktor Hugo - Katedra Notre-Dame w Paryżu T.II.djvu/182

Ta strona została przepisana.

Zakonnik chwil kilka stał jakby skamieniały, z oczami utkwionemi w swe ręce...
— A tak! — odparł z dziwną słodyczą — lżyj mię, śmiej się ze mnie, depcz po mnie, ale chodźmy! Spieszmy się. Powiedziałem ci, że to jutro. Szubienica grevska, wiesz? zawsze gotowa. To okropne, widzieć cię jadącą na tym wozie! O! litości!... Nigdym nie czuł silniej jak teraz, do jakiego stopnia cię kocham... Chodź za mną. Będziesz miała aż nadto czasu na pokochanie... na przebaczenie mi, gdy cię wyratuję. Będziesz mnie nienawidziła, dopóki ci się spodoba. Ale chodź. Jutro!... jutro szubienica! śmierć! O! ratuj się! oszczędź mię!
Wziął ją za ramię. Był obłąkany; chciał ją ciągnąć.
Cyganka wlepiła weń oczy.
— Co się stało z moim Phoebusem? — spytała z cicha, ale silnie.
— A! — rzekł zakonnik puszczając jej rękę — czy tak?... a litość gdzie?
— Co się stało z Phoebusem? — powtórzyła zimno.
— Umarł! — zgrzytnął mnich.
— Umarł! — rzekła ciągle chłodna i nieruchoma, — dlaczegóż więc mówisz mi o życiu?
Ksiądz jej nie słuchał.