Strona:Wiktor Hugo - Katedra Notre-Dame w Paryżu T.II.djvu/19

Ta strona została przepisana.

jego ubiór i jego twarz wspartą na dłoniach. Zresztą stał nieruchomy, jak posąg. Wzrok miał utkwiony w jedno miejsce placu. Była to nieruchomość kani, patrzącej na gniazdko wróbli.
— To archidjakon Jozajski, — rzekła Fleur­‑de­‑Lys.
— Masz dobre oczy, jeżeli go stąd poznajesz! — zauważyła panna de Gaillefontaine.
— Jak on się wpatruje w tę małą tancerkę! — zawołała Djana de Christeuil.
— Niech się cyganka ma na baczności, bo on nie lubi cyganów! — dodała Fleur­‑de­‑Lys.
— Szkoda, że człowiek ten tak na nią patrzy, — odezwała się Amelotta de Montmichel, — bo tańczy cudownie.
— Piękny kuzynie Phoebusie, — rzekła nagle Fleur­‑de­‑Lys, — ponieważ znasz tę małą cygankę, daj jej znak, żeby przyszła tutaj! To nas rozweseli.
— O! tak, tak! — krzyknęły wszystkie panny klaszcząc w dłonie.
— Ależ to szaleństwo, — odparł Phoebus. — Już mnie pewno zapomniała, ja zaś nie wiem nawet, jak się nazywa. Jednakże, skoro panie tego żądacie, spróbuję.
I wychylając się przez obramowanie balkonu zawołał:
— Hej! mała!