nure i posępne spojrzenia. Pustelnica go poznała; był to archidjakon Jozajski, człowiek święty.
— Mój ojcze, — odezwała się, — kogóż to mają wieszać?
Ksiądz spojrzał na nią i nic nie odpowiedział. Powtórzyła pytanie. Wówczas rzekł:
— Nie wiem.
Dzieci mówiły tu, że ma to być cyganka, czy prawda? — Nastawała pustelnica.
Mniemam, — że tak jest, — powiedział.
Oczy starej błysły żądzą hyeny.
— Siostro moja, — spytał archidjakon, — czyż tak bardzo znieść nie możesz cyganek?
— Czy ich znieść nie mogę? — wrzasła pustelnica, — upiorzyc tych? wiedźm tych, kradnących dzieci? Czyż je znieść mogę? toż to one mi pożarły córeczkę moją, dziecię moje, jedyne moje dziecię! Ani kawałeczka serca już nie mam, zjadły mi.
Przerażającą była. Kapłan patrzał chłodno.
— Jedną z nich szczególniej przeklinam, jednej z nich nienawidzę, — mówiła dalej, — to ta mała, mająca może akurat lat tyle, ileby miała moja córka, gdyby matka jej nie pożarła była mej biednej... Każdym razem, gdy jaszczurka ta przesuwa się około mej celki, krew mi się burzy i wszystko się we mnie przewraca...
Strona:Wiktor Hugo - Katedra Notre-Dame w Paryżu T.II.djvu/190
Ta strona została skorygowana.
594