rającego, tuż pod samym na kwintę zwieszonym nosem lekarza. Leżąc jeszcze na tapczanie u mistrza chirurga, poddać się on musiał pierwszym dochodzeniom słownym mistrza Filipa Lheulier i sędziów śledczych oficjała. Znudziło go to niezmiernie. To też pewnego pięknego poranka, czując się nieco lepiej, zostawił złote swe ostrogi panu znachorowi tytułem zapłaty za ziółka i drapnął. Nie spowodowało to zresztą żadnego zamieszania w przebiegu sprawy. Sądownictwo ówczesne mniej jeszcze od dzisiejszego dbało o sumienność i rzetelność procesów kryminalnych. Byle obwiniony mógł być powieszony, bez pretensji kwitowano z reszty. Otóż sędziowie bez wszystkiego dość mieli dowodów przeciw Esmeraldzie. Mniemali, że Phoebus umarł, i niczego już więcej nie potrzebowali.
Ze swojej strony nie uciekał znów i Phoebus tak bardzo. Pospieszył połączyć się ze swoją kompanją łuczników, na leżach w Queue‑en‑Brie, w hrabstwie Ile‑de‑France, o jeden dwa popasy od Paryża. Nic więcej.
Mówiąc prawdę, nie byłoby mu wcale miło stawać w procesie osobiście... Czuł przez skórę, że nie miałby tam miny zbyt rycerskiej. W gruncie, sam nie wiedział, co myśleć o całej tej sprawie. Nie pobożny i zabobonny, jak każdy żołnierz, który jest tylko żołnierzem, ilekroć za-
Strona:Wiktor Hugo - Katedra Notre-Dame w Paryżu T.II.djvu/193
Ta strona została skorygowana.
597