Strona:Wiktor Hugo - Katedra Notre-Dame w Paryżu T.II.djvu/198

Ta strona została przepisana.

okim dziedzicznym fotelu, nie miała serca zburczyć rotmistrza, jak należało. Co zaś do wyrzutów Lilijki, to po niejakiem zakłopotaniu w kwestjach etymologji, wysforowały się wraz, nie wiemy już jaką drogą kokieterji niewieściej, na przestworza gruchań.
Śliczne dziewczę siedziało u okna, haftując wciąż grotę Neptuna. Kapitan stał oparty o węzgłowie jej krzesełka, a ona posyłała mu półgłosem miłe swe wyrzuty:
— No, ale cóż się z tobą działo, niedobry, przez te dwa długie miesiące? Powiedz mi zaraz.
— Przysięgam ci, — odpowiedział Phoebus, — zaambarasowany trochę pytaniem, — przysięgam ci, że papieżowibyś głowę zawróciła, tak jesteś piękną.
— Dobrze, dobrze, niech i tak będzie, mój panie. Zostaw już tę moją piękność i odpowiadaj. Śliczna piękność, to widać...
— No, jeśli tak, kochana kuzynko, to ci powiem, że mię służba zatrzymała.
— Służba, i dokąd że to, jeśli łaska? I dlaczegożeś nie przyszedł pożegnać się z nami?
— Do Queue­‑en­‑Brie.
Phoebus rad był niezmiernie, że tak chwacko wyminął pytanie drugie zapomocą pierwszego.
— Ależ to niemal zaraz za okopami, łaskawy