Strona:Wiktor Hugo - Katedra Notre-Dame w Paryżu T.II.djvu/205

Ta strona została przepisana.

wie poukładanych i spakowanych, jak stosy kul po parkach artyleryjskich.
Powierzchnia ciżby tej na placu była szarą, brudną, gliniastą. Widowisko, na które oczekiwała, należało najoczywiściej do rzędu tych, które posiadają przywilej wyciągania i przyciągania ku sobie wszystkiego, co najplugawsze w gminie. Nic obrzydliwszego nad hałasy, wyrywające się z tego kipiącego błota czepców żółtawych i zapylonych kudeł. W tłuszczy tej więcej było śmiechów, niźli krzyków, i więcej kobiet, niźli mężczyzn.
Od czasu do czasu to jeden to drugi głos ostry i donośny przedarł się przez rumor powszechny.

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

— Hej, Maćku Żurbo! czy to tam mają ją wieszać?
— Ośle dardanelski! To tylko pokuta publiczna! rozmowa z Panem Bogiem po łacinie przez usta biskupów! Zawsze się to tutaj odbywa, w południe. A jeżeli ci pilno do postronka, to ruszaj na plac Gréve.
— Pójdę razem z tobą!

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

— Powiedz no, pani Pafnucowo, czy prawda, że nie przyjęła spowiednika?
— Podobno, kumo Grzegorzowo,