Strona:Wiktor Hugo - Katedra Notre-Dame w Paryżu T.II.djvu/206

Ta strona została przepisana.

— Widzisz ją, poganka!

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

— Trzeba panu wiedzieć, że taki jest zwyczaj. Starosta pałacu Sprawiedliwości obowiązany jest dostarczyć złoczyńcę całkiem już gotowego na szubienicę: kasztelanowi paryskiemu, gdy jest świecki, oficjałowi, gdy należy do stanu duchownego.
— Bóg zapłać!

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

— O mój Boże! — zawołała Lilja, — biedna istota!
— Myśl o nieszczęśliwej boleścią przepełniła jej oczy, którem i wodziła po tłumach. Rotmistrz tymczasem bardziej nią zajęty niż zbiegowiskiem pospólstwa, miłośnie miął jej opaskę z tyłu. Odwróciła się błagająca i uśmiechnięta:
— Zostaw, Phoebusie kochany, proszę cię. Matka może nadejść i zobaczy rękę.
W tej chwili właśnie południe zaczęło bić powoli na zegarze katedralnym, Pomruk zadowolenia wydobywał się z tłumów. Ostatnie echo dwunastego uderzenia nie przebrzmiało jeszcze, gdy wszystkie głowy na raz się poruszyły, jakby zboże w polu za podmuchem wiatru. Ponad hałas niezmierny wybiegł jeden ogłuszający okrzyk, z bruku, z okien, z dachów:
— Jadą!