Strona:Wiktor Hugo - Katedra Notre-Dame w Paryżu T.II.djvu/207

Ta strona została przepisana.

Lilja zakryła twarz rękami.
— Czy chcesz wejść, aniołku? — spytał Phoebus.
— Nie, — odpowiedziała i oczy jej, które strach był przymknął, otworzyła teraz ciekawość.
Wóz drabiniasty, ciągniony przez silnego normandzkiego konia i otoczony zewsząd jeźdźcami w strojach fioletowych z białemi krzyżami, ukazał się właśnie u wylotu ulicy Saint Pierre aux Boeufs. Straż starościńska torowała pochodowi drogę śród tłumów, przy pomocy biczów. Obok wozu cwałowało konno kilku urzędników trybunalskich i policyjnych, wyróżniających się strojem czarnym i niezręcznym sposobem trzymania się na siodle. Mistrz Jakób Charmolue paradował na czele. Na wózku siedziała młoda dziewczyna, ze związanemi w tył rękoma, bez kapłana przy sobie. Była w jeddnej tylko koszuli; długie czarne jej włosy (zwyczajem ówczesnym warkocz ucinano dopiero u stóp szafotu), spadały w nieładzie na szyję i ramiona na pół obnażone.
Z pod zasłony tej falującej i czarniejszej od kruczego pierza, wygłądał powróz szary i twardy, splotami i węzłami swymi szorujący o cieniutkie żyłki wychudłej szyi dziewczyny, i niby robak na kwiatku wijący się na jej piersi. Pod postronkiem pobłyskiwał maleńki szkaplerzyk wysadzony zielonemi szkiełkami, który ska-