Strona:Wiktor Hugo - Katedra Notre-Dame w Paryżu T.II.djvu/210

Ta strona została przepisana.

wszystkie strony, którejby nieszczęsna nie zdała na łaskę przygniatającej ją fatalności, tak głęboko skołatało ją cierpienie, przybiła rozpacz. Ciało jej podskakiwało za każdem stuknięciem wozu, jak rzecz martwa lub złamana; spojrzenie było smętne i obłąkane; usta, podtrzymujące śmiertelną koszulę, drgały konwulsyjnie. W oczach widać było łzę, ale już nieruchomą; jakby zlodowaciałą.
Ponura kawalkada przecisnęła się tymczasem przez tłumy śród radosnych okrzyków i twarzy zaciekawionych. Nadmienić wszakże wypada, by roli wiernego historyka nie ubliżyć, że widząc ją tak piękną, a tak przygnębioną, wielu najtwardszych nawet dało się litości poruszyć... Wóz drabiniasty wtoczył się w zakole przedkatedralne.
Zatrzymał się naprzeciw głównego wejścia kościelnego. Straż stanęła w porządku bojowym po obu stronach. Tłumy umilkły, i śród tej ciszy uroczystej i pełnej niepokoju dwa skrzydła wielkich podwoi, jakby mocą tajemną poruszyły się w swych zawiasach, i zaskrzypiały z hałaśliwą cierpkością piszczałki. Ujrzano tedy głębię ciemnego kościoła w całej jego długości, wysłaną żałobnie, oświetloną zaledwie kilkoma gromnicami, jarzącemi w dali na wielkim ołtarzu, a rozwartą jak paszcza jaskini pośród placu za-