Strona:Wiktor Hugo - Katedra Notre-Dame w Paryżu T.II.djvu/212

Ta strona została przepisana.

oblaną słońcem, były jakby egzekwjami; była to msza za dusze zmarłych.
Lud przysłuchiwał się w nabożnem skupieniu.
Nieszczęśliwa utkwiwszy szklane spojrzenie w próg wielkich drzwi kościelnych, zdawała się tracić wzrok i myśl w ciemnym wnętrzu kościoła. Usta jej białe ruszały się, jakby szeptały modlitwę, a gdy pomocnik kata zbliżył się, by jej pomóc zejść z wozu, posłyszał jak powtarzała cicho wyraz: Phoebus.
Rozwiązano jej ręce, sprowadzono z wozu wraz z kozą (którą również rozpętano, a która beczała wesoło czując się wolną), i zmuszono iść boso po ostrym bruku, aż pod same stopnie schodów. Powróz, który miała na szyji, ciągnął się za nią z tyłu. Rzekłbyś wąż pełzający w ślad za jej stopami.
Śpiewy zaraz umilkły w kościele. Wielki krzyż złoty i szereg świateł poczęły się poruszać w mroku. Posłyszano szczękania halabard szwajcarów, strojnych w świecidełka; a w kilka sekund potem, długa procesja księży w ornatach i djakonów w dalmatykach, postępująca poważnie i ze śpiewami ku skazanej, rozwinęła się przed jej oczami i przed oczami tłumów. Wzrok jej zatrzymał się wszakże na celebransie, postępującym przodem zaraz za klerykiem, który niósł w rękach krzyż.