Strona:Wiktor Hugo - Katedra Notre-Dame w Paryżu T.II.djvu/214

Ta strona została skorygowana.
618

nikom, aby się nieco oddalili, sam się ku niej zbliżał.
Poczuła wtedy, jak krew wszystka rzuciła się jej do głowy; biedna jej dusza, już skostniała i zimna, zapłonęła oburzeniem.
Archidjakon zbliżał się ku niej powoli; a choć już stała nad samym grobem, widziała przecież, jak oprowadzał po jej obnażonych ramionach roziskrzony wzrok żądzy, zazdrości i rozpusty. Ozwał się jednocześnie głosem podniesionym:
— Dziewczyno młoda, czy prosiłaś Boga o przebaczenie grzechów i uchybień?
Nachylił się do jej ucha i dodał... (widzowie mniemali, że ostatniej słucha spowiedzi).
— Czy zgadzasz się na mnie? Mogę cię jeszcze wybawić!
Ona popatrzyła nań skupionemi ostatkami woli i rozumu.
— Precz szatanie! albo cię wydam, — odpowiedziała z wysiłkiem.
On skrzywił usta strasznym uśmiechem.
— Nie uwierzą ci... Do zbrodni dodasz tylko błazeństwo... Odpowiadaj prędko! Chcesz mię?
— Z Phoebusem moim cóżeś zrobił?
— Już nie żyje! — rzekł ksiądz.
W tej chwili nikczemny archidjakon podniósł machinalnie głowę i ujrzał na drugim końcu placu, na balkonie mieszkania pani Gondelaurier, rot-