Strona:Wiktor Hugo - Katedra Notre-Dame w Paryżu T.II.djvu/215

Ta strona została przepisana.

mistrza stojącego przy Lilji. Pochylił się, przetarł dłonią oczy, spojrzał raz jeszcze, cisnął przez zęby przekleństwo i jego rysy ściągnęły się gwałtownie.
— Jeśli tak, giń! — syknął jak ukąszony. — Nikt cię mieć nie będzie.
I wznosząc rękę nad cyganką — zawołał głosem grobowym:
— I nunc, anima anceps, et sit tibi Deus misericors!
Była to formuła złowroga, którą kończono zwykle takie żałobne nabożeństwa. Był to znak umówiony kapłana dla wykonawców sprawiedliwości państwowej.
Lud ukląkł.
— Kyrie elejson, — zaintonowali księża, pozostali u podwojów katedralnych.
— Kyrie elejson, — powtórzyły tłumy z pomrukiem przebiegającym ponad głowami, jak odgłos wzburzonego morza.
Odwrócił się od skazanej, głowa mu spadła na pierś, skrzyżowały się ręce; połączył się ze swoim orszakiem księży, i w parę sekund później widziano, jak się zasunął z krzyżem, świecami i ornatami w posępny mrok arkad katedralnych, a głos jego dźwięczny gasł stopniowo ze słowami rozpoczętej strofy: