Strona:Wiktor Hugo - Katedra Notre-Dame w Paryżu T.II.djvu/219

Ta strona została skorygowana.
623

południa działo przed odedrzwiami Notre­‑Dame. W pierwszych już zaraz chwilach, kiedy nie przyszła nikomu do głowy myśl zajmować się nim, silnie uwiązał do jednej z kolumn galerji gruby sznur węzłowaty, którego koniec dolny sięgał samego niemal poziomu stopni przedkatedralnych. Co uczyniwszy, zasiadł do spokojnej obserwacji, którą od czasu do czasu przerywał gwizdnięciem skierowanem do przelatującego szpaka. Raptem, w chwili gdy pomocnicy mistrza, oprawcy brali się do wykonania flegmatycznego rozkazu Jakóba Charmolue, widz ów zerwał się na nogi, przesadził balustradę galerji, uchwycił się za sznur kolanami; stopami i rękami, i zanim mógł, kto wyjść z osłupienia, jak kropla deszczu spływająca po szybie, stoczyła się na dół; poczem z szybkością kota, który z dachu na ziemi się oparł, rzucił się ku katom, potężnemi łapami łby im do bruku przycapił, porwał cygankę jedną ręką, jak dziecię lalkę, i tejże, chwili lamparcim ku katedrze poskokiem, znalazł się na progu świątyni. Wówczas uniósł omdlałą dziewczynę w górę, ponad swą głowę, i ryknęł całą kościstą piersią, że aż najdalsze zakątki placu powiekami mrugnęły:
— Miejsce święte! schronienie!
Stało się to tak szybko i tak gwałtownie, że gdyby się rzecz była działa w nocy, zdarze-