Strona:Wiktor Hugo - Katedra Notre-Dame w Paryżu T.II.djvu/230

Ta strona została przepisana.

szatańskim śmiechem, przypomniawszy sobie postać Esmeraldy, jaką po raz pierwszy ujrzał na na placu katedralnym, żywą, wesołą, swobodną, wystrojoną, tańczącą, skrzydlatą, pogodną, a potem zestawił ją z postacią Esmeraldy, dnia ostatniego, z postronkiem u szyi, w jednej koszuli wstępującą zwolna bosemi stopami na stromą drabinkę szubienicy; dwa te obrazy widział z taką żywością, że krzyknął przerażony.
Kiedy ta burza rozpaczy wywracała, łamała, rwała, gięła, wypleniała wszystko, co w jego duszy znalazła, on spojrzał przypadkiem na przyrodę dokoła siebie. U stóp jego, kury kwokcząc grzebały w śmietnikach, chrząszcze połyskujące wylatywały ku słońcu; po nad głową kilka szarych obłoków posuwało się po błękicie nieba; na widnokręgu wieża opactwa św. Wiktora przecinała linję wzgórz okolicznych łupkowym swym obeliskiem; a tuż niedaleko na wzgórzu Copeaux pogwizdując, przyglądał się młynarz obrotowi skrzydeł swojego młyna. Widok tego życia ruchliwego, uporządkowanego, spokojnego, roztaczającego się przed nim w tysiącznych kształtach, zamiast ulgi nową tylko boleść mu przyniósł. Począł znowu biec. Pędził tak przez pola aż do wieczora. Ucieczka ta od przyrody, od życia, od siebie samego, od ludzi, od Boga, od wszystkiego, trwała popołudnie całe. Niekiedy rzucał się