drożynkę odludną, by się nie natknąć na Dieu‑Neuf i dotarł nareszcie do brzegu rzeki. Tutaj Dom Klaudjusz znalazł przewoźnika, który za kilka soldów paryskich zawiózł go w górę Sekwany, aż do wystającego klina Starego Miasta, gdzie go wysadził tuż obok owego pustego pasa gruntu, przy którym czytelnik widział już rozmarzonego Gringoire’a obok pasa, który się wydłużał aż po za ogrody królewskie, równolegle do Wyspy‑Pastuszej.
Monotonne kołysanie łodzi i szmer fal rzecznych, jakby uśpiły nieszczęśliwego Klaudjusza.
Kiedy się przewoźnik oddalił, on pozostał osłupiały na piasku nadbrzeżnym, patrząc bezmyślnie przed siebie; przedmioty przedstawiały mu się w kształtach niewyraźnych, tworząc rodzaj gry fantasmagorycznej. Zdarza się niekiedy, że zmęczenie sprawione boleścią wielką oddziaływa w podobny sposób na umysł.
Słońce kryło się już za wysoką wieżę Nesle. Mrok zapadał. Niebo było białe, białawą rzeka. Między niebem a rzeką, lewe wybrzeże Sekwany, na które spoglądał, rozpromieniało na widnokręgu tułów swój ciemny, i zwężając się coraz bardziej w perspektywie, ostrym klinem rozcinało mgły oddalenia, niby olbrzymia piramida czarna, obciążona domami, których same tylko kontury ciemne ostro się uwydatniały na jasnem tle nieba i rzeki.
Strona:Wiktor Hugo - Katedra Notre-Dame w Paryżu T.II.djvu/233
Ta strona została skorygowana.
637