Strona:Wiktor Hugo - Katedra Notre-Dame w Paryżu T.II.djvu/235

Ta strona została przepisana.

W stanie halucynacji, w jakim się znajdował, Klaudjusz był pewien, że widzi, na własne żywe oczy widzi, świątynię piekieł; tysiące świateł rozrzuconych na całej powierzchni przerażającego gmachu wydały mu się tylomaż otworami niezmierzonogo wewnętrznego ogniska, głosy zaś i pomruki, stamtąd się wydobywające, krzykami i rzężeniami dusz potępionych. Wówczas, zdjęty strachem, uszy sobie zatkał rękami, by nie słyszeć, odwrócił się tyłem, by nic nie widzieć i szybkiemi kroki oddalił się od okropnego przywidzenia.
Ale przywidzenie było w nim samym.
Gdy wszedł w ulicę, przechodnie poruszający się przy kagankowych blaskach wystaw sklepowych tworzyli w jego oczach mrowisko widm i cieniów, tłukących się w jednę i drugą stronę. W uszach huczało mu i szumiało, jak w tartaku; mary naprzykrzone a ciężkie umysł mu obsiadły. Nie widział ani domów, ani bruku, ani wozów, ani mężczyzn lub kobiet, a tylko zamęt przedmiotów nieokreślonych, które się z sobą zrębami zlewały. Na rogu ulicy Barillerie znajdował się sklepik korzenny, którego daszek, zwyczajem przechowanym od niepamiętnych czasów, oczepiony był naokoło krążkami blaszanemi,