Strona:Wiktor Hugo - Katedra Notre-Dame w Paryżu T.II.djvu/236

Ta strona została przepisana.

ze zwieszającym się od nich frendzlastym pasem świeczek drewnianych, które się trącały na wietrze i jak kastaniety klaskały. Jemu się wyobrażało, że posłyszał chrzęst pęku szkieletów na szczycie Góry Tracenia.
— O! — zgrzytnął — wicher nocny tłucze je jedno o drugie, i mięsza szczęk łańcuchów z chrupaniem ich kości. Ona jest może tam, śród tych wisielców!
Stracił głowę do reszty, i sam już nie wiedział dokąd szedł. Zrobiwszy parę kroków, znalazł się na moście św. Michała. Świeciło się w jednem z okienek dolnych i zbliżył się ku niemu. Przez potłuczone szyby ujrzał brudną norę, która zgmatwane jakieś wspomnienia w nim obudziła. W izdebce tej, źle oświetlonej lampką mizerną, siedział przy stole młodzieniec jasnowłosy i świeży, z rozweseloną twarzą, obejmujący przy serdecznych wybuchach śmiechu dziewkę młodą, czupurną i bezczelnie w gałganki ustrojoną; w pobliżu lampki staruszka garbata przędła kądziel i wyśpiewywała coś głosem ochrypłym. Ponieważ dziarski wybuchał śmiechem od czasu do czasu dla figlów, pieśń starej dochodziła urywkami do uszu księdza; było toś ciemnego i ohydnego zarazem: