Strona:Wiktor Hugo - Katedra Notre-Dame w Paryżu T.II.djvu/248

Ta strona została przepisana.

odzyskać; na poły senna i na pół czuwająca nie pojmowała nic, co się wokoło niej działo, okrom tego, że się podnosiła w powietrze, że po niem pływała, że w niem jak na skrzydłach leciała, że ją coś unosiło po nad ziemią. Od czasu do czasu posłyszała tylko wybuch radosnego śmiechu, potężny głos Quasimoda rozlegający się nad jej uchem; otwierała powieki; widziała wtedy niewyraźnie pod sobą Paryż pocentkowany tysiącznemi łupkowemi i ceglanemi dachami, niby mozajkę czerwono­‑błękitnawą, nad swoją zaś głową przerażającą a rozradowaną twarz Quasimoda, poczem powieki się jej zamykały na powrót; mniemała, że już jest po wszystkiem, że ją uduszono podczas omdlenia, i że zły duch niedolą jej kierujący porwał ją i zmykał. Nie śmiała nań spojrzeć i bezbronnie losowi swemu była posłuszną.
Ale gdy dzwonnik katedralny, zdyszany i rozczochrany, złożył ją w izdebce ochronnej, gdy poczuła grube jego ręce ostrożnie rozwiązujące powrozy, co ciało jej targały, doznała coś w rodzaju owego wstrząśnienia, które śród ciemnej nocy budzi podróżnych na statku przybijającym do brzegu. Przypomniała sobie, że wyrwaną została z rąk kata, że Phoebus żył, że Phoebus już jej nie kochał, i dwie te myśli z których jedna tyle goryczy lała na drugą, tak razem ostro ścisnęły