Strona:Wiktor Hugo - Katedra Notre-Dame w Paryżu T.II.djvu/256

Ta strona została przepisana.

W głosie biedaka tyle było głębokiego poczucia swej nędzy, że dziewczę ani jednego słowa wyrzec nie miało siły. Zresztą i słyszeć by jej nie m ógł. Mówił dalej:
— Nigdym jeszcze brzydoty swej nie widział dokładniej, niż obecnie. Gdy się z tobą porównam, sam się nad sobą lituję, takim biedny i nieszczęśliwy, takie ze mnie monstrum! Wyglądam w twych oczach pewno jak bydlę jakie, powiedz... Ty, pani, ty jesteś jako promień słoneczny, jako kropla rosy, jako śpiew ptaszy. Ja, czemś strasznem, czemś co ani człowiekiem, ani zwierzem nie jest, czemś stokroć twardszem i bardziej zdeptanem, niż kamyk pod nogami.
I począł się śmiać, a śmiech ten miał w sobie coś nieskończenie żałosnego i rozdzierającego.
— O tak, głuchy jestem; ale ty będziesz do mnie mówiła znakami, i skinieniami. Mam pana, który w ten sposób ze mną rozmawia. A przytem, bardzo prędko wolę twą odgadnę z poruszenia twych ust, z twojego spojrzenia.
— Zobaczymy, podchwyciła z uśmiechem cyganka, — powiedz­‑że mi, pocoś mię ratował? On uważnie patrzał na poruszenie jej ust.
— Zdaje mi się, żem zrozumiał — odrzekł. — Zapytujesz pani, dlaczegom cię wyrwał z rąk straży więziennej. Straciłaś snać z pamięci nieszczęśliwego nędzarza, który pewnej nocy porwać