Strona:Wiktor Hugo - Katedra Notre-Dame w Paryżu T.II.djvu/270

Ta strona została przepisana.

szklane balkonu, którego ogrodzenie kamienne rysowało mu się nad głową. Dały one przejście dwom osobom, poczem się natychmiast bez najmniejszego hałasu przymknęły. Jedna z postaci była męską, druga niewieścią. Nie bez trudu rozpoznać zdołał Quasimodo w mężczyźnie pięknego kapitana, w niewieście młodą panią, którą widział był tego rana, gdy uprzejmie witała rycerza z wysokości tego samego balkonu. Na placu było zupełnie ciemno, a podwójna karmazynowa opona, zesunąwszy się natychmiast za przymykającemi się podwojami, niewiele przepuszczała światła z wnętrza pokojów na balkon.
O ile o tem sądzić mógł nasz głuchy, który z rozmowy dwojga młodych ludzi ani jednej sylaby nie słyszał, rycerz i piękna pani oddały się wraz słodkiemu, najczulszemu samnasam. Młode dziewczę pozwoliło, zdaje się, wojakowi objąć swą kibić i słabo się opierało natarczywym jego pocałunkom.
Quasimodo przytomny był na dole tej scenie, tem powabniejszej dla oka, że bynajmniej nie dla widzów przeznaczonej. Przypatrywał się temu szczęściu, jego zachwytowi, z goryczą i cierpkością. Bądź co bądź, „Przyrodzenia łańcuch złoty“ nie był niemym w złamanej tej istocie, a serce dzwonnika, acz ukryte pod piersią wydętą i pokręconą, bynajmniej się przez to