Strona:Wiktor Hugo - Katedra Notre-Dame w Paryżu T.II.djvu/284

Ta strona została przepisana.

Chwilkę później, czuła wzdłuż ciała dotknięcie, które ją wzburzyło do tego stopnia, że się jak wściekła zerwała z posłania.
Napastnik podpełzł był ku niej. Obu rękami ją objął.
Chciała krzyczeć, a nie mogła.
— Precz, potworo! precz morderco! — powiedziała głosem ochrypłym, drżącym ze strachu i dławiącego oburzenia.
— Litości! litości! — szeptał nikczemnik, wyciskając spalonemi usty pocałunek na jej ramieniu.
Ona obu rękoma porwała łysą jego głowę za resztki włosów i odsunąć się usiłowała od uścisków, jak od ukąszeń gadziny.
— Litości! — powtarzał szaleniec. — Gdybyś wiedziała, czem jest ma miłość ku tobie! Ogień, ołów roztopiony, tysiące noży w sercu!
I ręce wyprężył z siłą nadludzką. Ona, od zmysłów odchodząc: — Puść mię! — wrzasnęła — lub napluję ci w oczy!
Puścił.
— Tak jest, plwaj na mnie! bij mnie! nie żałuj, rób, co ci się spodoba! Lecz litości! kochaj mię!
Wtedy uderzyła nań ze ślepem uniesieniem