Strona:Wiktor Hugo - Katedra Notre-Dame w Paryżu T.II.djvu/288

Ta strona została przepisana.

Zbliż się! — zawołała do swego prześladowcy.
Trzymała klingę podniesioną. Zczerniały napastnik postawił się niepewnie. Byłaby go niechybnie przebiła.
— Nie śmiesz? czy nie śmiesz już teraz zbliżyć się, łotrze? — Poczem z wyrazem, okrutnego naigrawania się i pewna, że tysiącem rozpalonych sztyletów przeszyje serce swego kata, dodała:
— Myślisz, że nie wiem, że Phoebus mój żyje!?
Mnich obalił Quasimoda jednem uderzeniem kolana, i trzęsąc się cały ze wściekłości, zasunął się pod sklepienie schodów.
Gdy odszedł, Quasimodo podjął gwizdawkę, która cygankę wybawiła.
— Już zardzewiała, — rzekł, oddając ją dziewczynie i sam się natychmiast oddalił.
Młode dziewczę, wzburzone i przybite gwałtownością tego zajścia upadło bez ducha na pościel, i wybuchnęło płaczem. Czarne chmury wróciły na jej widnokrąg chwilowo rozjaśniony.
Ze swojej strony Klaudjusz także wrócił do własnej celi, omackiem.