Strona:Wiktor Hugo - Katedra Notre-Dame w Paryżu T.II.djvu/298

Ta strona została przepisana.

Bernardyńskiej, która była dość pusta. Tu się Klaudjusz zatrzymał.
— Co mi masz do powiedzenia mistrzu? — pytał go Gringoire.
— Czyliż nie znajdujesz — odrzekł archidjakon z wyrazem głębokiego zadumania — że strój rycerzy których tylko cośmy widzieli, piękniejszym jest stokroć od twego i mego?
Gringoire potrząsnął głową.
— Bóg mi świadkiem! wolę tę oto świtkę żółto­‑czerwoną, niżeli owe brzękadełka miedziane i stalowe. Piękna mi przyjemność dźwiękać za każdym zrobionym krokiem, jak ulica Tandetna podczas trzęsienia ziemi.
— A zatem, mości Gringoire, nigdyś nie zazdrościł urodziwym tym chłopakom w kurtach i opończach wojskowych?
— Zazdrościł, czego panie archidjakonie? Ich siły, ich broni, ich karności? Stokroć lepsza filozofja i niezależność w łachmanach. Wolę być główką muszą, niźli ogonem lwim.
— To szczególne — zauważył ksiądz zamyślony. — Strój piękny pięknym jest zawsze przecie.
— Gringoire widząc księdza zadumanym, opuścił go i poszedł podziwiać portyk sąsiedniego domu. Wrócił klaskając w dłonie.
— Gdybyś mniej był zajęty pięknemi ubiorami tych lalek marsowych, panie archidjakonię