Strona:Wiktor Hugo - Katedra Notre-Dame w Paryżu T.II.djvu/303

Ta strona została przepisana.

że to jej właśnie winieneś życie. Otwarcie ci myśl mą wypowiem. Kościół strzeżony we dnie i w nocy, wypuszczają tych tylko ze środka, których widziano jak weszli. Będziesz więc mógł wejść. Przyjdziesz do mnie. Zaprowadzę cię do niej. Zamienicie z sobą ubranie. Ona włoży twoją kapotkę, ty wdziejesz jej spódnicę.
— Jak dotąd to nieźle idzie — wtrącił filozof. — No a dalej?
— Dalej ona wyjdzie w twoim ubraniu, ty przy jej zostaniesz. Bardzo być może, że cię obwieszą; ale ona ocaloną będzie.
Gringoire złapał się za ucho z miną najzupełniej poważną.
— Przysięgam — rzekł — że myśl podobna nigdyby mi samemu nie przyszła.
Na nieoczekiwane przedstawienie Klaudjusza swobodna i szczerze zadowolona twarz poety, sposępniała raptem, niby wesoły jaki krajobraz włoski, gdy nań ni ztąd, ni z owąd wiatr dmuchnie chmurę, która się ze słońcem zetrze.
— I cóż Gringoire? Jakże ci się sposób wydaje?
— Wydaje mi się to, mój mistrzu, że nie być może mię powieszą, ale powieszą niechybnie.
— To nas wcale nie tyczy.
— Chorobaby nie tyczyła!
— Ocaliła ci życie, więc dług tylko płacisz.